czwartek, 21 marca 2013

Rozdział V: Poszukiwania i przygoda w jaskini

 Obudził mnie jakiś szelest. Od razu otworzyłam oczy i podniosłam łeb. Zaczęłam się rozglądać. Spojrzałam na Gmo... Zaraz, zaraz! Nigdzie nie było Gmorka!

Zerwałam się z miejsca i zaczęłam go szukać. Nigdzie go nie było. Nie wiedziałam, kiedy odszedł i czy w ogóle zrobił to z własnej woli.
Gdy minęło pół godziny, odkąd szukałam swojego przyjaciela, postanowiłam sprawdzić, czy nie ma go czasem w miejscu gdzie walczyliśmy z psami. Tam go nie było. Uznałam, że nie warto szukać gdzie indziej. 
Gmork po prostu przepadł.
Szukałam jeszcze długo, potem upolowałam i zjadłam dwa króliki.
W końcu, gdy przeszłam już kilka kilometrów, uznałam, że Gmork nie mógł pójść aż tak daleko. Pomyślałam też, że ktoś go MUSIAŁ porwać. Bo przecież sam by nie odszedł ode mnie... chyba. Nagle do głowy przyszedł mi zwariowany pomysł - może wchodzić do różnych miast i domów, aby sprawdzić, czy go tam nie ma? Skarciłam się w myślach. Za dużo ryzykowałam dla byle wilka. No dobra. To nie był byle wilk. Chciałam dokończyć tę myśl inaczej, ale ponownie się skarciłam i dokończyłam; mógł mnie nauczyć jeszcze wiele o dhamonach! 
Byłam zła na siebie i też trochę na Gmorka. Postanowiłam przerwać poszukiwania.
Znalazłam jakąś opuszczoną, małą jaskinię i postanowiłam się w niej zatrzymać. Położyłam się w jej progu i ułożyłam łeb na łapach. 
[dok.]

Nawet nie wiedziałam, kiedy usnęłam. Nigdy przecież nie śpię w ciągu dnia! W każdym razie teraz tak się stało. Byłam trochę zła na siebie, ale nie miałam czasu na tego podobne sprawy. Otóż nie obudziłam się w swojej jaskini. Pfff, to nie była moja jaskinia, więc można powiedzieć, że nie obudziłam się tam, gdzie usnęłam. I to mnie nie tylko zdziwiło, ale też przeraziło. Na szczęście nie byłam w żadnej klatce lub ciężarówce. Tylko, że... Byłam w znacznie bardziej przerażającym miejscu.
Tak, może i fakt, że jestem w innej jaskini was nie poruszy, jednak to nie była zwykła grota. Otóż wszędzie było pełno stalaktytów [tak dla tych, którzy nie uważali na lekcjach - są to takie jakby duże kawałki skał zwisające z sufitu wielu jaskiń], a na końcu było jakieś czerwone światełko... Tak, tak, to jeszcze nie jest straszne. Tylko czy przerazilibyście się, gdybyście słyszeli jakieś szepty za sobą, mimo, że za tobą jest ocios ciemnej jaskini? [ocios - ściany groty] No, tylko, że te szepty wymawiały moje imię, kiedy się odwracałam, pojawiały się za mną, i tak w kółko się kręciłam, w końcu zrezygnowałam z biegania wokół własnej osi. Postanowiłam znaleźć wyjście, bo zwykłe wejście zostało zasunięte jakąś skałą. Poszłam w stronę tajemniczego światła, ignorując dziwne szepty.

Nad moją głową przeleciało kilka nietoperzy, ale te, zauważając światło, od razu odleciały. Zdziwiłam się. Nietoperze nie powinny aż tak bać się światła! Pomyślałam, że to może być coś niebezpiecznego. Mimo to poszłam dalej.
Jednak po chwili, zamiast widzieć blask światła z bliska, nastała dla mnie ciemność.

piątek, 15 marca 2013

Rozdział IV: Ucieczka i cała prawda o dhamonach.

Minął już tydzień, odkąd walczymy z psami. Mieliśmy tego dość! Codziennie walczyliśmy z coraz groźniejszymi napastnikami.
Postanowiliśmy dzisiaj stąd uciec. Kiedy przyszła moja kolej na walkę, a Gmorka właśnie ładowali do klatki, mój przyjaciel w pewnej chwili odwrócił się i skoczył na osobę, która właśnie go wprowadzała do 'więzienia'. Ta przewróciła się. Wszystkie twarze zostały zwrócone ku Gmorkowi, a ja w tym czasie, uciekłam z 'ringu'. Wybiegliśmy z obory, której drzwi było łatwo otworzyć.
Przez chwilę nasz były właściciel nas gonił, ale w końcu skapitulował. Zapuściliśmy się głęboko w leżący nieopodal las. A że był wieczór, położyliśmy się na ziemi (gdyż nie mieliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy usnąć - żadnej nory, jaskini).
- Czy możesz mi teraz powiedzieć wszystko o tym znaku na naszych łapach? - spytałam po chwili milczenia.
Gmork spojrzał na mnie i powiedział:
- Mogę. A więc, to znaczy, że jesteśmy dhamonami... [czyt. dejmonami]
- Dhamo.. co?
- Dhamonami. - powiedział spokojnie wilk.
Spojrzałam na niego w osłupieniu.
- Co to w ogóle jest..?
Gmork zaśmiał się głośno.
- Nigdy o nich nie słyszałaś? - a widząc, że pokręciłam głową, zaczął opowiadać: - A więc dhamony to bardzo rzadkie stworzenia. Występują w różnych postaciach - czasem jest to wilk, innym razem dziki kot, rzadziej człowiek. W sumie jest ich koło 13. Kiedy przychodzi odpowiedni czas, dhamon dokonuje jakby ewolucji. Znak na jego ciele zaczyna lekko błyszczeć i boleć. Wtedy czuje jakiś napływ energii. Potem może używać swojej mocy kiedy tylko chce. A kolorów znaków na łapie czy ręce to czerwony, niebieski, biały lub złoty. Ty masz niebieski, więc twój żywioł to woda. Mój jest ogniem. Już przeżyłem tą całą ewolucję, jednak nie używam tej mocy na codzień, bo nie chcę, aby stało się coś złego.
- Na przykład co? - chciałam wiedzieć o dhamonach jak najwięcej.

- Jest wiele ludzi, którzy łapią dhamony - te w postaci zwierząt - i chcą sprzedać, zarabiają sporo kasy. Na szczęście tamci co nas chcieli zbadać, nie wiedzą o istnieniu takich istot jak dhamony. Poza tym, gdy używamy swojej mocy, najczęściej czujemy pewien ból, czasem możemy nawet stracić przytomność. To zależy od siły mocy.
Podczas gdy on mówił, ja zaczęłam się zastanawiać nad tą mocą.. Nie wiedziałam, dlaczego dhamony nie są przyzwyczajone do tego mdlenia, powinny być jakoś uodpornione! Powiedziałam to Gmorkowi.
- Wszystko ma swoje plusy i minusy - odpowiedział na to mój przyjaciel. - Masz jakieś jeszcze pytania?

- Tak. Czy dhamony to jakby idzie przez geny?
- Nie - odpowiedział krótko Gmork. - Jeszcze coś?
Ja potrząsnęłąm łbem. Nic nie przychodziło mi do głowy.

Porozmawialiśmy jeszcze trochę na wiele różnych tematów, nawet bezsensownych, a potem usnęliśmy.



poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział III: Walki psów

Gdy mężczyzna wyniósł nas z ciężarówki, okazało się, że trafiliśmy na targ. Od razu skojarzyłam sobie, że facet będzie chciał nas sprzedać za duże pieniądze. I tak się stało.

Mężczyzna położył klatkę na jednym ze stołków, przed nami wystawił kartkę z napisem "Na sprzedaż". Gmork pokręcił łbem. Szepnął do mnie:
- Wyglądaj na groźną - poradził. - Jest wielkie prawdopodobieństwo, że to odrzuci wielu kupujących.
Przytaknęłam. Oboje zaczęliśmy warczeć na przechodzących, a przy każej okazji kłapaliśmy szczękami, próbując ugryźć przechodniów. Ci przebiegali jak najdalej od naszych klatek, chcąc być bezpiecznym.
Po kilku godzinach siedzenia w klatce i warczenia, podszedł do nas pewien mężczyzna. Zaczął rozmawiać z naszym 'panem':
- Kupię je. Przydadzą się do walk psów. Ile kosztują?
- Tysiąc pięćset - odparł 'pan'.

Kupujący pokręcił głową.
- Dam tysiąc - zaproponował. Rozpoczęła się licytacja.
W końcu stanęło na 1 300 zł. Nasz nowy właściciel zabrał klatkę i włożył do samochodu. Rozpoczęła się kolejna jazda samochodem... 
W drodze zapytałam Gmorka o walki psów. Ten opowiedział mi, że ludzie zakładają się, który z psów wygra podczas walk, i gdy wygrywa zakład, dostaje sporą sumę pieniędzy. Psy walczą ze sobą do upadłego. 
Zdziwiłam się.
- Ale my nie jesteśmy psami!
- No cóż, kilka wilków też brało udział w tych walkach, więc my też możemy.
- Ja nie chcę! - zaprotestowałam.
- Ja też - westchnął Gmork. - Ale musimy. Niestety. Ale mamy nad tymi psami przewagę, w końcu jesteśmy wilkami..!
Położyłam łeb na łapach i zamknęłam oczy. Pomyślałam sobie, że ta cała podróż to tylko sen. Nie, nie sen - prawdziwy koszmar! Bardzo chciałam się obudzić. Ale okazało się, że to rzeczywistość, niestety.
Po kilku minutach przejażdżka dobiegła końca. Wyjęto nas z klatki, weszliśmy do jakiejś stodoły.
Tam słychać było szczekanie psów i powarkiwania. Stodoła była duża, mieliśmy własny kąt, więc nie musieliśmy się martwić o miejsce na klatkę (to była ironia, z tą dużą ilością miejsca -.-). Niedaleko nas odbywała się walka dwóch psów - wilczarza irlandzkiego i boksera. Bokser skonał, nie miał szans z takim olbrzymem.
W końcu minęło kilka walk, kolej na nas. Nie walczyliśmy przeciwko sobie, najpierw poszłam ja. Ughhh, dlaczego nie Gmork? Miałam walczyć z dużym owczarkiem podhalańskim. Tak, ten biały michu podobny do goldena. Czyż nie słodki? Tylko jaki duży! Zostaliśmy wpuszczeni do osobnych, małych klatek. Ludzie zaczęli się zakładać. Większość, ze względu na wielkość owczarka, wybrali jego. Zakłady były na prawdę duże. Że też ludziom nie żal tej kasy! 
Po chwili zaczęli odliczać. 3.. 2.. 1.. Otworzyli klatki. Owczarek wybiegł pierwszy. Ja nie zdążyłam jeszcze do końcy wybiec z klatki, a ten już skoczył w moim kierunku. Szybkim ruchem uniknęłam ataku, skręcając. Nie miałam ochoty walczyć. Ten pies przeciwnie. Co mu zrobili? Dlaczego wywołują taką agresję na psach?! Kto wymyślił te durne zawody? Ciekawe, co by zrobili ci ludzie, którzy teraz tak się na nas gapią, gdyby byli w mojej skórze.
Te rozmyślania przerwało wielkie psisko, które na mnie biegło z zawrotną prędkością. Stale skręcałam, unikając ataków, a pies wlatywał w ściany 'ringu'. W końcu nie zdążyłam i chwycił mnie za kark. Wykręciłam się i z furią skoczyłam na niego. Gryźliśmy się długo, w końcu odskoczyłam. Kilka następnych rąbnięć w ściany pozbawiło owczarka tak dużej siły, jaką miał na samym początku walki. W końcu biegał już wolniej, a wtedy go dobiłam. Pies padł bez tchu.
Kilkunastu ludzi zaczęło krzyczeć z radości, kilkudziesięciu ze złości. Mój właściciel zaprowadził mnie do klatki i wypuścił z niej Gmorka. Teraz to on miał walczyć. Nie miałam zamiaru tego oglądać. Poza tym byłam zmęczona. Raz skierowałam swój wzrok na 'ring', gdzie Gmork walczył zajadle z amstaffem. Walka była bardzo długa. Usłyszałam od któregoś z ludzi, że nie może się zakończyć remisem. Przecież oboje byli bardzo ranni! Po raz enty się pytam, dlaczego wymyślili walki psów?! W tym przypadku - walki psów i wilków!
Po kilkudziesięciu następnych długich minutach, oboje walczący opadli bez sił. Amstaff pierwszy, Gmork po minucie, więc uznali wilka za zwycięzcę szalonej walki. Przynieśli Gmorka do klatki. Nie miał ochoty rozmawiać. Nie dziwiłam mu się, nie miał dość siły.
Zapadł zmrok. Nie mogłam usnąć. Psy stale szczekały, mnie dręczyły złe myśli. Bałam się, że w końcu jakiś z psów zabije mnie i Gmorka. Chciałam się stąd wyrwać. Jednak nie miałam żadnego pomysłu. 
W końcu, koło drugiej nad ranem, usnęłam.

niedziela, 10 marca 2013

Rodział II: Znowu ludzie

Zwolniliśmy dopiero wtedy, gdy dotarliśmy do lasu. Przystanęliśmy i zaczęliśmy ziajać ze zmęczenia. Rana już mnie mniej bolała, toteż nie pojękiwałam. Tą ciszę przerywaną ziajaniem przerwał Gmork:
- Dziękuję za to, że pomogłaś mi się stamtąd wyrwać.
Ja uśmiechnęłam się skromnie.
- Nie ma za co...
Znów zapanowała niezręczna cisza. Poszliśmy dalej, w milczeniu. Co chwila oglądaliśmy się za siebie, obawiając się, że mężczyźni nas śledzą. Na szczęście tak nie było.
Po godzinie wędrowania zaszło słońce. Prawie zapomnieliśmy o mężczyznach, którzy chcieli nas złapać.
Wtem usłyszeliśmy za sobą trzask gałęzi. Odwróciłam się pierwsza. To coś się schowało szybko w krzakach. Ja i Gmork niespokojnie wymieniliśmy spojrzenia. Spojrzaliśmy w krzaki, w których to coś się schowało. Podeszłam tam. Nikogo nie było. Poszliśmy dalej, znowu zaczynając się rozglądać.
Znów usłyszeliśmy za sobą kroki. Obejrzeliśmy się. Pusto. 
Minęło pół godziny po tym zdarzeniu, kiedy już przestaliśmy się rozglądać. Byliśmy pewni, że to coś nas nie śledzi. Jeszcze raz się obejrzałam w obawie, że to coś jednak nas śledzi. Nie było tam nikogo. Wtedy miałam stuprocentową pewność, że nic nas nie śledzi. 
Ale myliłam się, i ja, i Gmork. Nagle otoczyło nas parę ludzi. Szybkim ruchem wpakowali nas do klatek. Zatrzasnęli je mocno. Próbowaliśmy wywarzyć drzwi naszych klatek, na próżno. Westchnęłam i spojrzałam bezradnie na Gmorka. Ten też westchnął i odwzajemnił spojrzenie. 
Położyłam się w ciasnej klatce. Mężczyźni w końcu doszli do tego samego, mogę to już nazwać 'labolatorium'. Tamci 'naukowcy' byli zachwyceni tym, że ich wspólnicy nas znaleźli. Warknęłam na nich.
Oni nie mieli zamiaru wypuścić nas osobno. Wpuścili nas do tej samej sali, mogliśmy chodzić sobie po niej wolno. Gmork się zdziwił, ja zresztą też. Mężczyźni wyszli i zamknęli za sobą drzwi. Chciałam coś im zdemolować, ale sala była zupełnie pusta. Spojrzałam na Gmorka, ktory bezradnie próbował otworzyć drzwi. Były zamknięte na klucz, więc zwykłe naciśnięcie klamki niczego nie obiecywało. 
W końcu wilk zrezygnował z próbowania otworzyć drzwi. Usiadł w kącie. Ja położyłam się koło niego, mimowolnie. 
Czekaliśmy jeszcze chwilkę, aż drzwi się otworzyły.
[dok.]
Spojrzeliśmy z dziwną mieszaniną ciekawości i strachu na otwierające się drzwi i wchodzących do nich ludzi. Zrobiliśmy kilka kroków w przód. Ludzie nawoływali nas i wyciągali ręce. Znów zaczęliśmy się cofać. Oni przyspieszyli. Gdy dotarliśmy do kąta i nie mogliśmy się, rzecz jasna, dalej wycofywać, skręciliśmy w prawo i wybiegliśmy przez niedomknięte drzwi.
Ludzie byli na to przygotowani, więc w wejściu postawili następną durną klatkę, do której wbiegliśmy, jak naiwni. Jeden z mężczyzn szybko ją zamknął. Wyszedł, pchając klatkę z 'labolatorium'. Włożył klatkę do bagażnika dużej, białej ciężarówki. Zatrzasnął drzwiczki.

Poczułam, jak auto rusza. Spojrzałam na Gmorka jak pokrzywdzone dziecko na swoją matkę. Ten westchnął.

- Ciekawe, gdzie nas wiezie.. - zastanawiał się na głos. - To już mnie irytuje.
- Mnie zastanawia - zaczęłam. - Dlaczego mamy te wzory na łapach i dlaczego chcą nas przez to zbadać.
Gmork uśmiechnął się do mnie, jakbym rzeczywiście była dzieckiem, które nic nie wie o otaczającym mnie świecie i powiedziało coś głupiego.
- Rzadko kto przecież takie coś ma. Poza tym, nie wiesz, do czego to służy? I nawet dobrze - powiedział.
Nic nie rozumiałam.
- Ale o co chodzi? - spytałam zbita z tropu.

- Ten wzór na łapie daje nam jakąś moc - powiedział cierpliwie Gmork. - Pod żadnym pozorem nie możemy tego używać przy ludziach, bo jeszcze coś z nami będą chcieli zrobić gorszego! I dobrze, że nie potrafisz tego używać.
- Ale dlaczego?! Jak można wykorzystać tę moc?
Gmork uśmiechnął się tajemniczo.
- Kiedy przyjdzie czas, sama się dowiesz.
Ciężarówka stanęła. Usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiczek kierowcy. Drzwi od bagażnika się otwarły.


sobota, 9 marca 2013

Rozdział I: Wilk

Był wczesny ranek. Wyszłam ze swojej jaskini na polanę saren. Wolałam wcześniej iść na polowanie, według mnie to korzystniejsze. Zaczaiłam się za krzakami i czekałam na odpowiedni moment, aby zaatakować którąkolwiek z saren. 
Nagle sarny podniosły głowy i po kilku sekundach zaczęły uciekać. Dobrze wiedziałam, że to nie przeze mnie się spłoszyły. Musiał to zrobić ktoś inny. Zaczęłam się rozglądać. Wyszłam z ukrycia. 

Po chwili z mgły wyłoniła się czarna sylwetka. Po chwili była wyraźniejsza, Dostrzegłam przeszywające złote oczy. Po krótkim czasie uznałam, że to też wilk. Ujrzałam jego czerwone znaki na prawej przedniej łapie, podobne do swoich.
Schowałam się z powrotem, bałam się, że zrobi mi krzywdę. Wilk jednak usłyszał, jak się chowam i spojrzał w moją stronę. Podszedł powoli, ostrożnie stawiał łapy na jeszcze zimnej ziemi. Po chwili zapytał trochę groźnym głosem:

- Kto tu jest?
Zadrżałam. Przez to krzaki, w których się ukryłam, znów się poruszyły. Wilk po chwili znów się tam zjawił i dostrzegł mnie.
Ja, bezradna, wyszłam z ukrycia.
- Eee, cześć - przywitałam się niepewnie.
- Witaj - odparł wilk. - Co cię tu sprowadza?
- Sarny. Poluję zawsze rano, bo potem inne wilki się zbierają i trudno cokolwiek upolować.
Wilk przytaknął.
- Ja tak samo. 
Zapanowała dręcząca cisza. Czułam się trochę niepewnie przy nim, bo nie wiedziałam, czy to przyjaciel, czy wróg. Mimo to powiedziałam:
- Mam na imię Blue, a ty?
Wilk znowu spojrzał na mnie. Odpowiedział krótko:
- Jestem Gmork.
Po chwili dodał, nieco speszony:
- Przepraszam, że spłoszyłem sarny.
- Nic nie szkodzi - powiedziałam szybko. - I tak niedługo tu wrócą.
Gmork przytaknął. Znowu zapanowała cisza. Po chwili basior odwrócił się i poszedł w swoją stronę, bez słowa. Chciałam go zatrzymać, ale on szybko zniknął w porannej mgle.



Przez cały dzień myślałam o Gmorku. Nie wiedziałam, dlaczego. Nigdy nie byłam chętna do przyjaźni z kimś innym, zawsze byłam samotniczką. Jednak on był inny, czułam w nim bratnią duszę. Ale nie wiedziałam, gdzie on jest i czy kiedykolwiek go zobaczę. 
Sarny, jak myślałam, potem wróciły, Gmork jednak nie. Upolowałam jedną z młodych saren i zjadłam ją ze smakiem. Potem poszłam nad rzekę i napiłam się wody. Po chwili położyłam się tak, że moje łapy były zamoczone w wodzie. Położyłam łeb na łapach. Mgła odpadła kilka minut temu, więc wszystko było wyraźniejsze. Mimo to nie poszłam szukać tajmeniczego wilka, chęć do jego spotkania jakoś mi przeszła. Wstałam i poszłam w stronę kanionu. Szłam bezcelnie, jak każdego dnia. Od samego początku mego istnienia wędrowałam, od tamtego czasu przeszłam już całkiem sporo. 
W końcu doszłam do małej wioski. Miałam nadzieję, że nie będę zbytnio zwracać na siebie uwagi, jednak niebieski znak mógł zdradzić to, że jestem dhamonem. Mimo to poszłam w stronę wioski. Na szczęście okazała się pusta. 
Na końcu tegoż miasteczka dostrzegłam starą chatkę, w której paliło się światło. Zadrżałam. Przeszłam koło chatki, a gdy przede mną było okno, schyliłam się. Przypadkiem nadepnęłam na jeden z suchych liści, była bowiem jesień. Usłyszałam skrzypienie podłogi w domu. Zatrzymałam się. Zobaczyłam postać wychylającą się przez okno. Przywarłam do ściany, mając nadzieję, że mężczyzna mnie nie zobaczy. Niestety, parapetu nie było, więc nic mnie nie przysłoniło. Człowiek zobaczył mnie od razu. Przestraszył się, ale od razu zyskał świadomość i pobiegł w głąb domu. Po chwili wrócił z kijem. Postanowiłam się oddalić, na szczęście udało mi się ominąć ataku mężczyzny. Wybiegłam z wioski do lasu.

Po południu jak zwykle w lesie pojawili się myśliwi. Zwierzęta rzadko wychodziły ze swoich ukryć, jednak ja zbytnio oddaliłam się od swojej jaskini, aby do niej wracać. Postanowiłam, jak co dzień, wykurzyć z jednej z grot jakiegoś niedźwiedzia czy inne wilki. Jednak nie znalazłam ani jednej jaskini. Postanowiłam ukryć się wśród paproci. Schowałam się w gąszczu akurat wtedy, gdy zjawili się myśliwi. Zaczęli szukać jakiejkolwiek zdobyczy o pięknej sierści. Miałam czego się bać, byli uzbrojeni w dobre strzelby, nie patrzyli też pod nogi, mogli też mnie nadepnąć... 
Jeden z nich to zrobił. Bardzo starałam się nie pisnąć, jednak zrobiłam to, mimowolnie. Myśliwy spojrzał pod nogi. Skierował strzelbę w mój łeb. Zadrżałam. Patrzyłam na niego błagalnie. Ten jednak nie chciał ulegnąć. W ostatniej chwili, gdy facet nacisnął na spust, zerwałam się do biegu. Kulka na szczęście nie trafiła mnie. Jednak poleciały następne w jej kierunku. Po chwili upadłam, nastała dla mnie ciemność.



Obudziłam się w klatce. Nie wiedziałam, co się stało. Jednak po chwili świadomość do mnie powróciła. O tym, co się stało przypomniał mi piekielny ból w boku. Skuliłam się. Dziwiłam się, że jeszcze żyję. Chciałam wstać, jednak nie udało mi się to.. Usłyszałam kroki. Warknęłam. Zobaczyłam przed sobą dwóch ludzi. Nie wyglądali na myśliwych. Rozmawiali o niebieskim kolorze i jakimś znaku... Po chwili zrozumiałam, że chodzi o moje niebieski znaki na łapie. Spojrzałam na nich niewiernie. Jeden z ludzi oddalił się, drugi też, ale po kilku sekundach.
Po chwili zauważyłam drugą klatkę koło siebie. W niej leżała czarna postać z czerwonym znakiem na łapie... To na pewno był Gmork! Jaki zbieg okoliczności, że znowu się spotkaliśmy! I do tego w takim dziwnym miejscu..! Chciałam go zawołać po imieniu, ale bałam się reakcji jego i tych dziwnych ludzi. Podniosłam łeb. Wysiliłam się, aby usiąść. Patrzyłam na niego chwilę. Był odwrócony ode mnie. Leżał, ale oddychał, zobaczyłam po chwili, że oczy ma otwarte. Pisnęłam cicho. Gmork podniósł łeb, a widząc mnie, szybko usiadł. Raz syknął, co chyba znaczyło, że też dostał kulką czy czymś innym. Zapytałam go od razu, jak się tutaj zjawił. On opowiedział mi o tym, jak szedł wzdłuż kanionu, gdy spotkał tych ludzi. Strzelili mu coś w stylu leku usypiającego i.. usnął. Potem obudził się tu. Mówił, że będą chcieli nas zbadać, nie wiedząc, o co chodzi z tymi znakami na łapach. 
Wystraszyłam się. Nie wiedzieliśmy oboje, jakie miały być te badania, co potem z nami zrobią. To wszystko wydawało mi się bardzo głupie.. 
Do sali znowu weszli ci mężczyźni. Otworzyli moją klatkę. Ja warknęłam ostrzegawczo, wstałam. Oni nie bali się mnie, w końcu wyszłam z klatki. Zaprowadzili mnie do innej sali. W progu chciałam zawrócić, jednak za mną stał jeden z tych mężczyzn. Skoczyłam na niego i przewróciłam. Drugi facet zaczął mnie gonić, a tamten leżał jeszcze chwilę na ziemi, po czym wstał i zaczęła się wielka gonitwa. Wbiegłam do sali, gdzie dotychczas przebywał Gmork i starałam się otworzyć klatkę. Na próżno, była zamknięta. 
Mężczyźni wbiegli do sali i pobiegli w moją stronę. Wyciągnęli ręce, aby mnie złapać. Ja zrobiłam szybki unik i przez to oboje wpadli na drzwi klatki Gmorka, która otwarła się. Wilk wybiegł, przeskakując przez leżących. Zaczęliśmy szukać wyjścia..
W końcu dobiegliśmy do końca korytarza. Gmork skoczył na klamkę. Zamknięte drzwi... Podbiegliśmy do kolejnych, które były otwarte. Na szczęście prowadziły do wyjścia. Za nami rozległy się przekleństwa i krzyki:
- Jeszcze was dopadniemy! 

[poprawione ;)]