poniedziałek, 11 marca 2013

Rozdział III: Walki psów

Gdy mężczyzna wyniósł nas z ciężarówki, okazało się, że trafiliśmy na targ. Od razu skojarzyłam sobie, że facet będzie chciał nas sprzedać za duże pieniądze. I tak się stało.

Mężczyzna położył klatkę na jednym ze stołków, przed nami wystawił kartkę z napisem "Na sprzedaż". Gmork pokręcił łbem. Szepnął do mnie:
- Wyglądaj na groźną - poradził. - Jest wielkie prawdopodobieństwo, że to odrzuci wielu kupujących.
Przytaknęłam. Oboje zaczęliśmy warczeć na przechodzących, a przy każej okazji kłapaliśmy szczękami, próbując ugryźć przechodniów. Ci przebiegali jak najdalej od naszych klatek, chcąc być bezpiecznym.
Po kilku godzinach siedzenia w klatce i warczenia, podszedł do nas pewien mężczyzna. Zaczął rozmawiać z naszym 'panem':
- Kupię je. Przydadzą się do walk psów. Ile kosztują?
- Tysiąc pięćset - odparł 'pan'.

Kupujący pokręcił głową.
- Dam tysiąc - zaproponował. Rozpoczęła się licytacja.
W końcu stanęło na 1 300 zł. Nasz nowy właściciel zabrał klatkę i włożył do samochodu. Rozpoczęła się kolejna jazda samochodem... 
W drodze zapytałam Gmorka o walki psów. Ten opowiedział mi, że ludzie zakładają się, który z psów wygra podczas walk, i gdy wygrywa zakład, dostaje sporą sumę pieniędzy. Psy walczą ze sobą do upadłego. 
Zdziwiłam się.
- Ale my nie jesteśmy psami!
- No cóż, kilka wilków też brało udział w tych walkach, więc my też możemy.
- Ja nie chcę! - zaprotestowałam.
- Ja też - westchnął Gmork. - Ale musimy. Niestety. Ale mamy nad tymi psami przewagę, w końcu jesteśmy wilkami..!
Położyłam łeb na łapach i zamknęłam oczy. Pomyślałam sobie, że ta cała podróż to tylko sen. Nie, nie sen - prawdziwy koszmar! Bardzo chciałam się obudzić. Ale okazało się, że to rzeczywistość, niestety.
Po kilku minutach przejażdżka dobiegła końca. Wyjęto nas z klatki, weszliśmy do jakiejś stodoły.
Tam słychać było szczekanie psów i powarkiwania. Stodoła była duża, mieliśmy własny kąt, więc nie musieliśmy się martwić o miejsce na klatkę (to była ironia, z tą dużą ilością miejsca -.-). Niedaleko nas odbywała się walka dwóch psów - wilczarza irlandzkiego i boksera. Bokser skonał, nie miał szans z takim olbrzymem.
W końcu minęło kilka walk, kolej na nas. Nie walczyliśmy przeciwko sobie, najpierw poszłam ja. Ughhh, dlaczego nie Gmork? Miałam walczyć z dużym owczarkiem podhalańskim. Tak, ten biały michu podobny do goldena. Czyż nie słodki? Tylko jaki duży! Zostaliśmy wpuszczeni do osobnych, małych klatek. Ludzie zaczęli się zakładać. Większość, ze względu na wielkość owczarka, wybrali jego. Zakłady były na prawdę duże. Że też ludziom nie żal tej kasy! 
Po chwili zaczęli odliczać. 3.. 2.. 1.. Otworzyli klatki. Owczarek wybiegł pierwszy. Ja nie zdążyłam jeszcze do końcy wybiec z klatki, a ten już skoczył w moim kierunku. Szybkim ruchem uniknęłam ataku, skręcając. Nie miałam ochoty walczyć. Ten pies przeciwnie. Co mu zrobili? Dlaczego wywołują taką agresję na psach?! Kto wymyślił te durne zawody? Ciekawe, co by zrobili ci ludzie, którzy teraz tak się na nas gapią, gdyby byli w mojej skórze.
Te rozmyślania przerwało wielkie psisko, które na mnie biegło z zawrotną prędkością. Stale skręcałam, unikając ataków, a pies wlatywał w ściany 'ringu'. W końcu nie zdążyłam i chwycił mnie za kark. Wykręciłam się i z furią skoczyłam na niego. Gryźliśmy się długo, w końcu odskoczyłam. Kilka następnych rąbnięć w ściany pozbawiło owczarka tak dużej siły, jaką miał na samym początku walki. W końcu biegał już wolniej, a wtedy go dobiłam. Pies padł bez tchu.
Kilkunastu ludzi zaczęło krzyczeć z radości, kilkudziesięciu ze złości. Mój właściciel zaprowadził mnie do klatki i wypuścił z niej Gmorka. Teraz to on miał walczyć. Nie miałam zamiaru tego oglądać. Poza tym byłam zmęczona. Raz skierowałam swój wzrok na 'ring', gdzie Gmork walczył zajadle z amstaffem. Walka była bardzo długa. Usłyszałam od któregoś z ludzi, że nie może się zakończyć remisem. Przecież oboje byli bardzo ranni! Po raz enty się pytam, dlaczego wymyślili walki psów?! W tym przypadku - walki psów i wilków!
Po kilkudziesięciu następnych długich minutach, oboje walczący opadli bez sił. Amstaff pierwszy, Gmork po minucie, więc uznali wilka za zwycięzcę szalonej walki. Przynieśli Gmorka do klatki. Nie miał ochoty rozmawiać. Nie dziwiłam mu się, nie miał dość siły.
Zapadł zmrok. Nie mogłam usnąć. Psy stale szczekały, mnie dręczyły złe myśli. Bałam się, że w końcu jakiś z psów zabije mnie i Gmorka. Chciałam się stąd wyrwać. Jednak nie miałam żadnego pomysłu. 
W końcu, koło drugiej nad ranem, usnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz