czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział VI: Jak się stąd wydostać?

Otwarłam oczy. Wkurzało mnie to, że nie mogę w spokoju żyć. Stale na swojej drodze spotykam jakieś przeciwności. Westchnęłam i wstałam. Zadałam sobie pytanie, dlaczego znowu obudziłam się w innym miejscu, niż byłam przed chwilą?! A może i "spałam" dłużej, niż mi się zdawało... Zaczęłam się rozglądać; oczywiście nikogo tutaj nie było, panowała tutaj ciemność i cisza. To zawsze bardzo wkurza, lub straszy. Jednak mnie bardziej to denerwowało. Poszłam przed siebie, szukając jakiegokolwiek wyjścia, o ile tu jakieś było. 
W sumie to tamte nietoperze miały rację, odlatując od tamtego światła... Ciekawe, skąd wiedziały o niebezpieczeństwie. Pomyślałam, że warto by było użyć jakieś mocy dhamona, jednak nie wiedziałam, czy mi się przyda którakolwiek z nich. Znów westchnęłam, tylko teraz ciężej.
Usłyszałam za sobą jakiś szelest. Tym razem nie musiałam biegać wokół własnej osi, ponieważ postać już się nie kryła przede mną. Była wilczycą, której sierść zdawała się być granatowoczarna. Oczy były ciemnozłote, wpatrzone w moje. Na początku patrzyłam ze strachem na nią, ale potem uznałam, że nie ma czego się bać. Nic mi nie chciała zrobić, wyglądała na spokojną. Po chwili w ciemnościach zaświeciły się jeszcze inne pary oczu, niekoniecznie złotych, bo też zielone, brązowe, ple ple ple... ._.
Postacie zbliżały się. Wszyscy okazali się być wilkami, a łącznie było ich pięciu. Wilki stanęły przede mną.
- Kim ona jest? - spytał jeden z nich.
- Nowa - odparła czarnogranatowa (bo jak ją inaczej nazwać? o-o).

Szarobiały wilk zbliżył się do mnie.
- Pewnie nie wiesz, co to jest za miejsce, prawda? - zapytał.
- Nie - odpowiedziałam krótko.
- Podejrzewają nas o bycie dhamonami lub moonakrami - powiedział wilk. - Dhamonami akurat nie jesteśmy, natomiast wśród nas są dwa moonakry. 
- I tylko dlatego nas tu złapali? - rozzłościłam się. 

- Tak. Moonakry i dhamony są rzadkie... - powiedział rudoszary wilk.
Nie miałam ochoty pytać się, kim są moonakry. Nie było czasu, bo usłyszeliśmy jakiś hałas. Odwróciliśmy się szybko w stronę dźwięku. Jednak tam nic się nie ruszało, ale po chwili w mroku ujrzeliśmy błysk czyichś oczu. Pięć moich "sprzymierzeńców" zaczęło powarkiwać, więc ja też postanowiłam warczeć. 

Bardzo się zdziwiłam, dlaczego nie zaatakowaliśmy tego człowieka z wilkiem na smyczy. W ogóle było to dziwne, aby trzymać na smyczy wilka. Wśród nas sześciu facet był bezbronny nawet z tym młodym basiorem! Przecież oni nie mają szans z nami! "To się nazywa przewaga liczebna." - pomyślałam i uśmiechnęłam się w duchu.
Jednak to nie był wilk do obrony. Po chwili wyłonił się cały z cienia. Był to Gmork.
Jakie to dziwne, że spotykamy się w tych najgorszych momentach, tych najmniej spodziewanych. To trochę podejrzane, ale teraz nie będę się tym przejmować.
Mężczyzna szybkim ruchem odpiął ze smyczy Gmorka, po czym wycofał się i zniknął w cieniu. Wyszedł stąd. Nie wiedziałam, dlaczego nie zaatakowaliśmy tego faceta. Też nie miałam pojęcia, jak oni tu weszli. Przecież tu nigdzie nie było drzwi, dziury, nic! Może gdzieś tam w cieniu... 
Oczywiście ZNOWU nie miałam czasu się zastanawiać nad tym, co dla mnie ważne, bo wreszcie znalazłam Gmorka. Albo to on znalazł mnie... Chciałam do niego podbiec, jednak on skarcił mnie wzrokiem, co pewnie znaczyło, że nie mam do niego podchodzić. Domyśliłam się, że to ma być tak, jakbyśmy się w ogóle nie znali. Jestem ciekawa, co to znaczy - może te sześć wilków, które jest tutaj prócz mnie i Gmorka, są tak na prawdę naszymi wrogami? Może chcą się tylko z nami zaprzyjaźnić, aby potem dowiedzieć się, kim na prawdę jesteśmy? Miałam wiele pytań do Gmorka, jednak widocznie teraz nie mogłam.
Podeszłam do miejsca, gdzie po raz ostatni widziałam tamtego mężczyznę. Zobaczyłam wielki głaz, ktory zasłonił przejście. Niestety, nie dało się go odsunąć - widocznie był na prawdę gigantyczny, toteż ciężki. Westchnęłam. Nie miałam zamiaru rozglądać się w poszukiwaniu innych miejsc, gdzie moglibyśmy uciec. Trzeba było jakoś przesunąć kamień. Ale jak?
Podeszłam do tej czarnogranatowej wilczycy i zapytałam, czy kiedyś razem próbowali odsunąć głaz. Ona westchnęła i powiedziała, że tak, ale to trudne, skoro głaz jest zasunięty od zewnątrz. 
Zaczęłam się kręcić po jaskini. Zobaczyłam smugę światła przede mną. Spojrzałam w górę. Na górze, nie tak wysoko, wpadały promienie słoneczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz